Katarzyna Chmura we współpracy z lek. wet Paulą Dziubińską-Bartylak
Every bunny needs somebunny
grafika autorstwa: Rabbit Person
Spis treści
- Wstęp
- Czy samotny królik cierpi
- Zasady i mity zaprzyjaźniania
- Najpopularniejsze metody zaprzyjaźniania
- Metoda „małych kroczków”
- Metoda „klatka w klatkę”
- Metoda „przejażdżka w transporterze”
- Metoda „klatkowa”
- Metoda „wanny”
- Metoda „pozytywnych bodźców”
- Jaką metodę wybrać?
- Najczęstsze błędy
- Rola stresu w procesie zaprzyjaźniania
- Pomoc behawiorysty/lekarza weterynarii
- Rola farmakologii w procesie zaprzyjaźniania
- A na zachodzie...
- Oczami lekarza weterynarii
- Behawiorystka i lek. wet. Anna Wilczyńska
- Lek. wet. Magdalena Supińska
- Lek. wet. Paula Dziubińska-Bartylak
- Lek. wet. Marta Białasik
- Studium przypadków
- Jagoda, Manio i Kaja
- Ruda, Gandalf i Malina
- Calinka, Migotka i Dudek
- Bart, Wuzetka, Pusia i Vinci
- Kupek, Aisa i Miziu/Kablówka
- Bibliografia
Wstęp
Króliki miniaturowe są obok psów i kotów jednymi z najbardziej popularnych zwierząt domowych. Mając za sobą kilka lat doświadczeń w pracy z królikami, mogę śmiało powiedzieć, że potrzeby królików są mocno bagatelizowane, a one same padły ofiarą wielu stereotypów. Królika wyobrażamy sobie jako małego, słodkiego zwierzaka zamkniętego w klatce z marchewką u boku. Obraz ten utrwalają niestety zarówno hodowcy, jak i sklepy zoologiczne oraz media.
Przygarniając królika pod swój dach każdy właściciel powinien nabyć podstawową wiedzę o tym gatunku zwierząt. Chociaż dostęp do wiedzy w dobie Internetu jest powszechny, a ilość artykułów i materiałów dotyczących dobrostanu królików ogromna, to jednak głównie skupiają się one na tematyce zdrowego, prawidłowego żywienia, opieki weterynaryjnej oraz najczęstszych chorób i dolegliwości. Zdecydowanie mniej jest opracowań i wskazówek dotyczących behawioru. Szeroko pojęty dobrostan polega na zaspokojeniu potrzeb zarówno fizycznych jak i psychicznych zwierzęcia, a zapewnienie równowagi psychicznej jest jednym z czynników prawidłowego rozwoju[1].
Podstawową kwestią, jaką należy sobie uzmysłowić, jeśli planujemy adopcję królika to fakt, że są to zwierzęta żyjące stadnie.
Prawidłowy rozwój psychiczny i emocjonalny zapewnimy królikowi poprzez jak najwierniejsze odzwierciedlenie jego naturalnych potrzeb – jedną z nich jest potrzeba społeczna. Króliki jako zwierzęta silnie stadne potrzebują kontaktu z przedstawicielami swojego gatunku. Mimo że króliki zostały udomowione wiele lat temu, ich instynkty społeczne utrzymują się na poziomie dzikich pobratymców. W naturze króliki żyją w grupach liczących od kilku do kilkunastu osobników, ustalają między sobą hierarchię, tworzą małe społeczności. Mając na uwadze dobro i komfort psychiczny naszego małego przyjaciela powinniśmy rozważyć adopcję życiowego kompana.
Człowiek ani inne zwierzę domowe nigdy nie zastąpi królikowi przyjaciela swojego gatunku.
Nawet najbardziej troskliwa opieka z naszej strony nie zastąpi królikowi relacji z innym królikiem. Potrzeby gatunkowe zwierząt również się od siebie różnią. Pies i królik będą mieć inne potrzeby behawioralne, sensoryczne, poznawcze czy terytorialne. Na uwagę zasługuje również fakt, że pewnych gatunków zwierząt nie powinno się łączyć wcale ze względu na ryzyko przenoszenia niebezpiecznych chorób. Niektóre zwierzęta w naturalnym środowisku stanowią dla siebie śmiertelne zagrożenie (drapieżnik - ofiara) i mimo udomowienia, ich naturalne instynkty i odruchy nadal pozostają aktywne.
Zachowania socjalne królików są bardzo silnie rozwinięte. Króliki myją się nawzajem, odpoczywają, bawią, śpią, bronią swojego terytorium, ostrzegają przed niebezpieczeństwem. Niezależnie od naszych starań zwierzęta domowe większość czasu w ciągu doby spędzają same, warto więc pomyśleć o tym, aby nasz królik miał nieustanne towarzystwo, którego tak potrzebuje.
Króliki uczą się od siebie nawzajem.
Króliki zaprzyjaźnione są dla siebie wsparciem w sytuacjach stresowych, razem eksplorują otoczenie, uczą się od siebie różnych wzorców zachowań lub je tracą. Samotne króliki są często bardziej ospałe, mniej energiczne. W towarzystwie stają się bardziej ruchliwe i żywotne. Jednocześnie płochliwe króliki mogą nabrać więcej pewności siebie i razem z towarzyszem z większym zainteresowaniem zwiedzać otoczenie, chętniej zjadać siano czy po prostu więcej biegać i brykać. Ku naszemu niezadowoleniu króliki mogą przejąć od siebie również zachowania niepożądane, takie jak np. sikanie na łóżko.
Czy samotny królik cierpi?
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, należy przede wszystkim odsunąć na bok nasze emocje, oczekiwania i projekcje. W pracy ze zwierzętami i ich właścicielami niejednokrotnie spotykałam się z niebezpiecznym zjawiskiem antropomorfizacji zwierząt, które prowadzi do błędnego rozumienia ich potrzeb, motywów działań i zachowań oraz determinuje sposób w jaki o nich myślimy („mój królik jest ze mną szczęśliwy”, „mój królik lubi być sam/nie potrzebuje towarzystwa”). Pojęcie szczęścia w odniesieniu do zwierząt to zapewnienie im szeroko pojętego dobrostanu, u którego źródeł leży prawo do traktowania w zgodzie z ich naturą. Pojęcie to oznacza więc dbałość o warunki fizyczne, zdrowie i samopoczucie psychiczne. Dobrostan psychiczny to z kolei m.in. możliwość wyrażania swoich naturalnych zachowań i spełniania naturalnych potrzeb[2]. O niskim poziomie dobrostanu mogą świadczyć min. zaburzenia zachowania zwierzęcia (np. agresja, apatia).
Zgodnie z Kodeksem Dobrostanu Zwierząt Gospodarskich sformułowano tzw. „pięć wolności” dobrostanu zwierząt. Wśród nich wymieniono wolność do wyrażania naturalnego zachowania poprzez zapewnienie odpowiedniej przestrzeni, warunków i towarzystwa innych zwierząt tego samego gatunku[3].
Jeśli podejdziemy do tego uczciwie, to śmiało możemy sformułować wniosek, że samotny królik nigdy nie będzie miał zaspokojonej naturalnej potrzeby społecznej właściwej dla swojego gatunku. Idąc dalej – samotny królik nigdy nie będzie tak szczęśliwy, jak królik żyjący w parze.
Formułując taki wniosek nie twierdzę oczywiście, że absolutnie każdy królik będzie czuł się rewelacyjnie w towarzystwie innego królika. Podczas pracy w Stowarzyszeniu miałam do czynienia z osobnikami, które nie chciały zaprzyjaźnić się z jakimkolwiek innym królikiem proponowanym do adopcji. Wyjątki potwierdzają regułę, chociaż za każdym razem zastanawiałam się czy powodem był zły dobór partnera lub metody zaprzyjaźniania, czy faktyczna niechęć do socjalizacji.
Króliki doskonale adaptują się do panujących warunków i uczą się w nich funkcjonować. Żaden samotny królik nie stanie nagle przed właścicielem z rozpaczliwym komunikatem, że przydałby się mu kolega do zabawy. Zdarzają się jednak przypadki zwierząt, których potrzeby socjalne są tak silne, że w samotności (mimo dobrego zdrowia) stają się osowiałe i apatyczne.
Zasady zaprzyjaźniania
- Króliki musza być wykastrowane.
- Króliki powinny być zdrowe/ustabilizowane zdrowotnie.
- Nie zaprzyjaźniamy królików bardzo młodych (kilkumiesięcznych) z dorosłymi.
Kilka mitów
- MIT: Króliki trzymane od małego razem (np. rodzeństwo) będą się zawsze przyjaźnić.
- MIT: Króliki spokrewnione będą się zawsze przyjaźnić.
- MIT: Można zaprzyjaźniać tylko pary mieszane (samca i samicę).
- MIT: Nie można zaprzyjaźniać królików miniaturowych z hodowlanymi.
- MIT: Istnieje jedna uniwersalna metoda zaprzyjaźniania.
- MIT: Nie trzeba kastrować królików, jeśli zaprzyjaźniamy króliki tej samej płci.
- MIT: Zaprzyjaźnianie metodą neutralną „małych kroczków” jest metodą bezstresową.
- MIT: Wszystkie króliki da się zaprzyjaźnić.
Najpopularniejsze metody zaprzyjaźniania
W literaturze naukowej niestety nie odnajdziemy gotowych „przepisów” na zaprzyjaźnianie królików. Analizy naukowe odnoszą się do szeroko pojętych potrzeb gatunkowych, w tym do potrzeby społecznej. W związku z tym posiłkować się musimy doświadczeniem i metodami zaprzyjaźniania wypracowanymi przez fundacje i stowarzyszenia we współpracy z lekarzami weterynarii lub innymi specjalistami.
Proces zaprzyjaźniania powinniśmy zacząć od zrozumienia zasad funkcjonowania zwierząt w grupach. Zjawisko dominacji i hierarchii socjalnej zwierząt występuje zarówno u zwierząt wolnożyjących jak gospodarskich, które funkcjonują w stadach. Zjawisko to najogólniej polega na nadrzędności najsilniejszego osobnika w stadzie wobec pozostałych jego członków – osobników podległych[4]. W zależności od struktury i wielkości grupy można wyróżnić też subdominantów, czyli osobniki pretendujące do bycia dominantem (podejmujące próby walki o dominację) oraz osobniki podporządkowane (atakowane najczęściej unikają walki, wycofują się, pozwalają się zdominować, są uległe). Trwałość dominacji i ustalonej przez zwierzęta hierarchii nie zawsze jest stała i może zostać zaburzona przez różne czynniki. W przypadku królików hierarchia może zostać zaburzona m.in. przez zmianę miejsca zamieszkania, pojawienie się nowego osobnika w stadzie, odłączenie jednego osobnika ze stada (np. wyjazd do gabinetu weterynaryjnego), pojawienie się nowego członka rodziny lub jego wyjazd, wyjazd całej rodziny (np. wakacje), chorobę dominanta lub innego członka stada.
Z tym ostatnim problemem bardzo często miałam do czynienia jako inspektor adopcyjny. Właściciele są zaskoczeni zachowaniem swoich zwierząt, nie wiedzą też jak powinni zareagować. Niestety naturalnych instynktów nie da się wyeliminować i chociaż mamy ogromną liczbę przykładów królików wspierających swojego towarzysza w chorobie, będą też takie, które zaczną atakować chorego osobnika i wykazywać wobec niego dużą agresję. Kiedy hierarchia zostanie zaburzona w wyniku jednego z wyżej wymienionych czynników, proces zaprzyjaźniania często trzeba rozpocząć od nowa. Warto też dodać, że im większe terytorium stada, tym jest ono stabilniejsze i mniej podatne na zaburzenia hierarchii.
Zaprzyjaźnianie to najogólniej proces polegający na łączeniu królików w pary/stada, który w zależności od cech osobniczych poszczególnych królików może potrwać od kilku godzin do kilku miesięcy. Proces zaprzyjaźniania polega przede wszystkim na ustaleniu hierarchii jak i na obronie swojego terytorium. W trakcie zaprzyjaźniania będziemy mogli zaobserwować najczęściej odruchy kopulacyjne, walkę między królikami (w tym walkę o zasoby), gonitwy, przeganianie. Jeśli nasze króliki zaprzyjaźniły się w ekspresowym tempie to prawdopodobnie trafiliśmy na najlepszy z możliwych układ i mamy w domu dominanta i osobnika uległego. Jeśli mamy szczęście, szybko możemy cieszyć oko widokiem tulących się do siebie królików.
Zaprzyjaźnianie spędza sen z powiek wielu właścicielom, czasem skutecznie zniechęcając ich do adopcji towarzysza dla swojego zwierzaka. Przez lata praktyki właściciele zwierząt, lekarze weterynarii i wolontariusze wypracowali kilka metod zaprzyjaźniania, które cieszą się największą popularnością. Nie zawsze wybór metody okaże się strzałem w dziesiątkę i czasem trzeba próbować od nowa. Niezależnie od wybranej metody zaprzyjaźnianie to proces wymagający czasu, cierpliwości i rozsądku.
Powszechnie przyjęło się kategoryzować metody zaprzyjaźniania na „stresowe” i „bezstresowe”, ale tutaj będziemy unikać tego nazewnictwa. Żadna z metod nie jest pozbawiona stresu. Króliki to zwierzęta silnie terytorialne, a jednocześnie z natury płochliwe, więc każda ingerencja w ich środowisko wiąże się z mniejszym lub większym stresem. Nasza ocena poziomu natężenia stresu będzie zawsze oceną subiektywną. Nie powstały dotychczas żadne badania dotyczące zaprzyjaźniania królików i pomiaru poziomu stresu (może to nowe wyzwanie dla ambitnych behawiorystów). Należy też pamiętać, że reakcja na stres jest cechą osobniczą i u poszczególnych królików będzie przebiegać inaczej. Nie ma jednej złotej recepty ani jednej słusznej metody. Proces zaprzyjaźniania często jest trudny zarówno dla nas – właścicieli, jak i dla królików, warto więc pamiętać, że naszym celem jest poprawa jakości ich życia.
Metoda „małych kroczków”
W tej metodzie zalecamy przygotowanie neutralnego gruntu (np. pokój, w którym króliki do tej pory nie przebywały). Pomieszczenie, w którym zaprzyjaźniane będą króliki powinno być zabezpieczone – usuwamy z przestrzeni rzeczy, o które zwierzęta mogą się zranić lub uderzyć. Zabezpieczamy miejsca, do których nie mamy dojścia, aby mieć możliwość szybkiego reagowania w czasie ostrych walk (np. przestrzeń za kanapą). Króliki puszczamy ze sobą razem codziennie na kilkunastominutowe sesje i obserwujemy ich zachowanie. Nie ingerujemy, gdy króliki ustalają ze sobą hierarchę, o ile któreś zwierzę nie zostanie zranione. Warto przygotować sobie wcześniej grube rękawice lub ręcznik, którymi posłużymy się przy rozdzielaniu sczepionych ze sobą królików (oczywiście jeśli dojdzie do ostrych walk). Zanim wypuścimy króliki na wspólne sesje, można wcześniej oswoić je ze swoim zapachem poprzez zamianę klatek/kuwet/zabawek. Zaleca się, aby króliki poza sesjami przebywały w osobnych pomieszczeniach.
Na zdjęciach Ruda i Gandalf – króliki zaprzyjaźniane ze sobą tylko metodą „małych kroczków”. Pierwsza sesja na neutralnym gruncie w obcym mieszkaniu, gdzie Gandalf „ujeżdżał” Rudą (po kilku sesjach całkowicie ją zdominował). Zaprzyjaźnianie odbywało się bez walk, więc kolejne sesje miały już miejsce w domu i na terytorium Rudej. Sesje były przerywane, kiedy Gandalf za bardzo „męczył” Rudą ujeżdżaniem. Więź wzmacniałam wspólnymi posiłkami i wspólnymi pieszczotami. Zaprzyjaźnianie trwało 2 tygodnie.
‘
Metoda „klatka w klatkę”
W tej metodzie klatki/zagrody królików ustawiamy w jednym pomieszczeniu, w taki sposób, aby zwierzęta się widziały, ale nie mogły pogryźć przez kraty (odstęp między kratami około 10-15cm). W pierwszej kolejności pozwalamy im zaakceptować nową sytuację i poznać zapach nowego kolegi poprzez zamianę np. kuwet w klatkach lub przerzucanie bobków. Króliki wypuszczamy naprzemiennie na jednym terenie i pozwalamy im się obwąchać i zapoznać ze sobą i swoim zapachem. Króliki powinny być wypuszczane pod kontrolą – bójka przez kratki również może być niebezpieczna. Warto też zabezpieczyć pomieszczenie, gdzie będą biegać zwierzęta, ponieważ mogą intensywnie znaczyć teren (np. wykładzina PCV). Jeśli nie obserwujemy zachowań agresywnych, króliki stopniowo można wypuszczać razem organizując im np. wspólną warzywną kolację czy „plac zabaw”.
Na zdjęciu Mimiusz i Chrupek - dwa samce łączone tylko metodą „klatka w klatkę”, dodatkowo z elementami wspólnych sesji oraz przejażdżkami samochodem w transporterze. Mimo kilku miesięcy prób osiągnęliśmy jedynie „przyjaźń” przez kraty. Króliki wypuszczane luzem, niezależnie od wielkości terytorium i jego neutralności, prowadziły ze sobą zacięte walki. Proces zaprzyjaźniania między nimi nigdy się nie powiódł.
Na zdjęciu Kronos i Lilka przed zaprzyjaźnianiem metodą klatkową.
Metoda „przejażdżka w transporterze”
Metoda, którą często wspomagamy inne sposoby zaprzyjaźniania. Polega na umieszczeniu królików w jednym transporterze i zorganizowaniu np. krótkiej przejażdżki samochodem. Stres zbliża, ale niestety często po powrocie do naturalnych warunków króliki „przypominają” sobie, kto był ich wrogiem jeszcze pół godziny wcześniej.
Metoda „klatkowa”
W tej metodzie kluczową rolę odgrywa ograniczona przestrzeń, w której przebywają ze sobą zwierzęta. Króliki umieszczamy razem w małej klatce (czyli np. 100cm, wcześniej zdezynfekowanej). Klatka nie powinna zawierać wewnątrz żadnych dodatkowych przedmiotów poza miską z wodą/kuwetą (metalowe paśniki należy umieszczać na zewnątrz, aby króliki się nie zraniły). Króliki pozostawiamy w klatce i w miarę możliwości nie ingerujemy w ich kontakty przez 7-21 dni. Bardzo ważne jest też ograniczenie kontaktów człowiek - królik. W czasie zaprzyjaźniania nie głaszczemy królików i nie mówimy do nich. Nasza aktywność ogranicza się do wymiany kuwety/jedzenia/wody (na czas sprzątania króliki można umieścić w transporterze). W przypadku intensywnych walk/gonitw po klatce, kiedy zauważymy, że jedno ze zwierząt jest wyczerpane, możemy króliki przełożyć do transportera (i/lub zabrać na krótką przejażdżkę) lub rozdzielić i po ochłonięciu próbować od nowa. Według różnych zaleceń w czasie walk można też zastosować sygnały dźwiękowe, aby odwrócić uwagę zwierząt od siebie nawzajem np. gwizdanie, potrząsanie kluczami, delikatnie stuknięcie w klatkę. Kiedy zauważymy, że króliki nie przejawiają wobec siebie zachowań agresywnych, możemy stopniowo zwiększać ich przestrzeń (jeśli zaobserwujemy ponowne intensywniejsze walki – przestrzeń odpowiednio zmniejszamy). Niezależnie od tego jak szybko króliki zaczęły się akceptować, powinniśmy pozostawić je w zamknięciu na minimum kilka dni aby umocnić więź. Nie należy od razu wypuszczać królików na dużą przestrzeń, bo walki mogą rozpocząć się od nowa.
Na zdjęciach Kronos i Lilka po zaprzyjaźnianiu u weterynarza. Właściciel stopniowo zwiększał wspólny wybieg obserwując króliki i ich zachowanie. Łączenie Kronosa i Lilki było bardzo problematyczne i czasochłonne, króliki długo prowadziły ze sobą zacięte walki i walczyły o dominację. W końcu Lilka skapitulowała. W chwili obecnej para jest ze sobą bardzo zżyta.
Na zdjęciu Poro, Dudek i Teemo – Dudek dołączył jako ostatni do pary zaprzyjaźnionych już królików. Tą trójkę bardzo wrogo do siebie nastawioną udało się zaprzyjaźnić tylko metoda klatkową.
Metoda „wanny”
Polega na umieszczeniu królików w wannie i pozostawieniu ich tam na sesję zapoznawczą. Metoda z pozoru podobna do metody klatkowej, jednak obarczona sporym ryzykiem połamanych łap (znamy również przypadki, w których po włożeniu do wanny króliki zaczynały „krzyczeć” ze strachu). Śliska powierzchnia, brak zabezpieczenia od góry + spłoszone króliki próbujące wyskoczyć/uciec/walczyć sprzyjają wypadkom. Jest to jedyna metoda, której absolutnie nie polecam, co jest podyktowane głównie doświadczeniem inspektorów adopcyjnych jak i współpracujących z nimi lekarzy weterynarii.
Metoda „pozytywnych bodźców”
Tą metodę opisuję jako ciekawostkę, ponieważ nie była przeze mnie praktykowana. Może kogoś zainspiruje i w ten sposób spróbuje połączyć swoje króliki. Metodę tą stosowała wolontariuszka i jednocześnie studentka behawiorystyki zwierząt, na jednej parze królików. Właścicielka skupiła się jedynie na pozytywnych bodźcach podczas łączenia – sesje zaprzyjaźniania polegały na położeniu królików obok siebie, ich głaskaniu, przytulaniu, mówieniu do nich oraz wspólnych posiłkach. Podczas prób walk, gonitw itp. zwierzęta były rozdzielane.
Jaką metodę wybrać?
Moim zdaniem nie ma jednoznacznej odpowiedzi, chociaż są zwolennicy i przeciwnicy każdej z metod. Najważniejszy jest czas i skuteczność, a naszą rolą jest ocena co ma największe szanse na szybkie powodzenie.
Zanim podejmiemy decyzję o wyborze metody, powinniśmy ocenić zarówno charakter i predyspozycje królików, ale również swoje własne możliwości (np. czy jesteśmy wystarczająco cierpliwi, czy będziemy potrafili „spokojnie” patrzeć na gonitwy/walki królików ustalających między sobą hierarchię). Moim zdaniem metoda małych kroczków może się dobrze sprawdzić u królików bardzo płochliwych, które mocno przeżywają jakiekolwiek zmiany i ingerencje w ich środowisko. Dla królików z natury agresywnych/odważnych proponowałabym metodę klatkową. Króliki silnie broniące swojego terytorium na dużych przestrzeniach, przy stosowaniu metody małych kroczków, często prowadzą zacięte walki, natomiast po włożeniu do klatki kapitulują i proces łączenia przebiega dużo spokojniej. Żadna z metod nie jest pozbawiona ryzyka. Przy każdej z nich mogą zdarzyć się wypadki (np. rany wymagające szycia, zadrapania).
Niezależnie od tego jaką metodę wybierzemy, powinniśmy bacznie obserwować króliki. Bardzo ważne jest to, czy jedzą, piją i wypróżniają się. Reagować powinniśmy też zawsze wtedy, kiedy zwierzęta się zranią.
Jeśli króliki nie chcą się ze sobą zaprzyjaźnić przez długi okres (miesiąc lub dwa), ciągle prowadzą ze sobą walki, powinniśmy przerwać proces zaprzyjaźniania lub zasięgnąć porady u osób bardziej doświadczonych, aby nie doprowadzić zwierząt do skrajnej frustracji. Pamiętajcie, że długotrwały i/lub silny stres może niekorzystnie wpłynąć na zdrowie królika lub prowadzić do innych patologii (np. wzmożona agresja). Jeśli nieumiejętnym zaprzyjaźnianiem doprowadzimy zwierzęta do skrajnej frustracji, nawet najlepszy specjalista nie będzie w stanie tego naprawić.
Najczęstsze błędy
Najczęściej popełnianym błędem jest brak konsekwencji i cierpliwości. Zwykle chcemy zbyt szybko i zbyt łatwo osiągnąć wymarzony efekt. Zbędna ingerencja w kontakty królicze, zbyt szybkie wypuszczenie królików na duży teren, zbyt wczesne powiększanie terytorium, pozostawienie królików bez nadzoru, zbyt częste przerywanie i mieszanie metod łączenia (co podyktowane jest głównie strachem i obawą przed zranieniem się królików), prowadzi do tego, że proces zaprzyjaźniania bardzo się wydłuża albo w ogóle nie dochodzi do skutku.
Równie często popełnianym błędem jest wspomniana już wcześniej antropomorfizacja zwierząt („jak ten królik czuje się w takiej małej klatce”, „nie chciałabym być zamknięta na dwa tygodnie w łazience”). Króliki, jak i inne zwierzęta, nie rozpaczają nad swoim „ciężkim losem”, dostosowują się do warunków i uczą w nich funkcjonować. Martwić powinniśmy się zwierzętami pozbawionymi odpowiedniej przestrzeni przez całe swoje życie, co z pewnością może prowadzić do poważnych konsekwencji zdrowotnych (fizycznych jak i psychicznych). Ograniczenie przestrzeni na czas zaprzyjaźniania, w momencie, kiedy zwierzęta mają dodatkowe bodźce (nowy partner), nie spowoduje depresji i nie doprowadzi do żadnych przykrych konsekwencji.
Nawet zaprzyjaźnionym parom mogą zdarzyć się „trudniejsze momenty”
Sporadyczne przeganianie się po zagrodzie nie powinno nas niepokoić. Niekiedy spotykamy się również z sytuacjami, w których zaprzyjaźnione ze sobą króliki zaczynają systematyczne walki. Jak już wcześniej wspomniałam, czynnikiem zaburzającym raz ustaloną hierarchię może być m.in. choroba jednego z królików. Bardzo ważne jest, aby zaprzyjaźnione króliki w miarę możliwości razem zabierać na wszelkie wyjazdy (np. wizyty weterynaryjne). Powrót do zdrowia zawsze przebiega lepiej z troskliwym towarzyszem, ale jeśli zauważymy, że drugi królik dokucza i męczy chore zwierzę, powinniśmy je od siebie odseparować (najlepiej w taki sposób, aby nadal się widziały). Zwierzętami kierują naturalne instynkty. W naturze osobnik chory = słaby osobnik = osłabienie całego stada.
Rola stresu w procesie zaprzyjaźniania
Stres jest czynnikiem, który budzi najwięcej kontrowersji w procesie zaprzyjaźniania. Jest elementem występującym w tym procesie i jednocześnie sprzyjającym powstawaniu więzi. Z drugiej strony należy pamiętać, iż długotrwały i silny stres może prowadzić do zmian patologicznych i pogorszenia stanu zdrowia zwierzęcia (np. spowolnienie motoryki przewodu pokarmowego, co z kolei prowadzi do rozwoju drobnoustrojów, a w konsekwencji do chorób jelit)[5]. Dlatego tak ważna jest obserwacja królików i zachowanie równowagi podczas ich łączenia.
Wszystkie nagłe zmiany zachodzące w środowisku, które królik zna i uważa za swoje terytorium, będą sprzyjały pojawieniu się stresu. Oznacza to, że zarówno umieszczenie królików w jednej wspólnej klatce, postawienie dodatkowej klatki z nowym mieszkańcem jak i zapoznanie z nowym osobnikiem w obcym miejscu, będzie powodować mniejszy lub większy stres. Poziom stresu i reakcja na stres będzie już cechą osobniczą, stąd różne zachowanie zwierząt na takie same bodźce środowiskowe.
Króliki w większym stopniu niż inne zwierzęta reagują na bodźce z zewnątrz, np. hałas. Jest to ich pierwotny mechanizm obronny, który w naturalnym środowisku pomaga przetrwać i uchronić się przed drapieżnikami. Mimo iż pewne instynkty i zachowania zwierząt udomowionych ulegają zacieraniu to jednak królik domowy nadal znany jest ze swojej naturalnej płochliwości i lękliwości.
Króliki żyjące w stadach potrafią przekazywać sobie zarówno informacje o niebezpieczeństwie jak i o swoim samopoczuciu (np. mowa ciała, zapach)[6]. Przeprowadzane liczne testy behawioralne (testy otwartego pola, testy SIH i „ręki”) wykazały, że króliki będące w grupie łatwiej znoszą sytuacje stresowe, niż te, które były trzymane w pojedynczych klatkach[7]. Osobniki odseparowane wykazują najwięcej zaburzeń behawioralnych. W obliczu stresu typowym zachowaniem dla królików badanych w grupach była afiliacja, czyli potrzeba bliskości. Dlatego właśnie stwarzanie dodatkowych sytuacji stresowych (np. wspólna przejażdżka w transporterze) jest z reguły stałym elementem zaprzyjaźniania.
Pomoc behawiorysty/lekarza weterynarii
Wielu właścicieli królików bojąc się o swoją reakcję i błędy popełniane przy ich łączeniu woli skorzystać z pomocy specjalisty i oddać króliki na zaprzyjaźnianie np. do lekarza weterynarii. W ostatnim czasie spotkałam się z dość krzywdzącym i niesprawiedliwym stwierdzeniem, że lekarz weterynarii to nie behawiorysta i nie powinien mieszać się w proces łączenia królików, gdyż nie ma ku temu stosownej wiedzy.
Owszem, lekarz weterynarii to nie behawiorysta. Lekarz weterynarii to również nie dietetyk, ortopeda, chirurg i tak dalej. W medycynie weterynaryjnej są to jednak ściśle powiązane ze sobą dziedziny. Faktem jest, że na studiach (weterynaryjnych czy behawiorystycznych) nie ma odrębnych specjalizacji dotyczących zajęczaków i gryzoni. Specjalizacje te lekarze weterynarii zdobywają samodzielnie, w zależności od swoich zainteresowań. Trudno sobie wyobrazić lekarza weterynarii leczącego układ pokarmowy królika (np. zapalenie jelit), który nie będzie wiedział jak prawidłowo ułożyć mu dietę (kwestia kluczowa dla prawidłowego funkcjonowania układu trawiennego). Podobnie jak trudno leczyć zaburzenia psychiczne nie znając podstaw behawioru danego gatunku zwierząt. Na wiedzę lekarza weterynarii składają się nie tylko studia, ale również kursy doszkalające, dodatkowe fakultety, udział w konferencjach, na których poruszane są i omawiane tak ścisłe tematy jak np. głębokie choroby psychiczne zwierząt oraz schematy ich leczenia farmakologicznego. Do tego dodać należy lata praktyki i doświadczeń w pracy z danym gatunkiem/gatunkami zwierząt.
Rola farmakologii w procesie zaprzyjaźniania
Jednym z ciekawszych zjawisk jakie zaobserwowałam w ostatnim czasie jest skrajna demonizacja leków farmakologicznych niekiedy stosowanych podczas procesu zaprzyjaźniania.
Niska tolerancja stresu jest cechą osobniczą i są zwierzęta, które reagują niewspółmiernie do sytuacji (np. paniką, brakiem apetytu, całkowitą apatią, agresją). Dla takich królików może nie być innej szansy na zaprzyjaźnianie niż użycie środków farmakologicznych.
Leki psychotropowe budzą w nas nieprzyjemne skojarzenia i niechęć. Leczenie zaburzeń psychicznych zwierząt środkami farmakologicznymi nadal jest tematem mało popularnym wśród właścicieli i miłośników braci mniejszych. Tymczasem leki psychotropowe, w skład których wchodzą leki przeciwlękowe, są stosowane u zwierząt towarzyszących od dawna. Stosuje się je głównie w terapiach lękowych, jak również w leczeniu zaburzeń behawioralnych takich jak agresja czy nadpobudliwość. Farmakologia nie jest remedium na niepożądane zachowania, a środkiem wspomagającym terapię. Leki te poprawiają nastrój, obniżają niepokój, zmniejszają impulsywność, mają działanie uspokajające, przeciwdepresyjne. Oczywiście stosowanie leków psychotropowych może nieść za sobą skutki uboczne – tak samo jak stosowanie jakichkolwiek innych farmaceutyków. Dlatego stosuje się je w tych przypadkach, w których żadnych efektów nie przynosi terapia behawioralna. Lekarze weterynarii nie rozdają farmaceutyków jak cukierków, nie zastępują nimi standardowych metod działania, sięgają po nie wtedy, kiedy te metody zawodzą. Po co? Aby pomóc zwierzętom jak najłagodniej przejść np. przez proces zaprzyjaźniania.
Czy będzie to leczenie lęku separacyjnego u psa, czy zaprzyjaźnianie 2 agresywnych wobec siebie królików – skutek ma być ten sam – działanie na rzecz i dla dobra zwierząt.
W ciężkich przypadkach zaprzyjaźniania, kiedy standardowe metody nie działają, a zwierzęta wykazują wobec siebie dużą agresję, lekarz weterynarii może zdecydować o podaniu np. leków uspokajających. Preparaty tego rodzaju nie powinny wywoływać efektu otępienia. Pamiętajmy też, że stosowane przez lekarzy weterynarii leki to nie zawsze leki psychotropowe. Na rynku dostępnych jest wiele ziołowych preparatów przygotowanych specjalnie dla zwierząt i przeznaczonych do łagodzenia objawów stresu i niepokoju.
Po co sięgać po farmaceutyki? Czy nie lepiej odpuścić?
Zaprzyjaźniamy „po coś”. Zaprzyjaźniamy, aby zwierzętom żyło się lepiej, aby zaspokoić ich potrzeby behawioralne. W perspektywie długofalowej, przyjaźń niesie ze sobą więcej korzyści niż samotność. Nie chodzi o to, aby dążyć „po trupach do celu”, ale aby zrobić to jak najmniejszym kosztem. Pamiętajmy, że nie zawsze mamy do czynienia z sytuacją prostą. Są wśród nas właściciele królików, którzy nie mieli świadomości adopcji, którym wmówiono w sklepie, że zakup dwóch małych królików zapewni im miłość na całe życie. Są osoby, które przygarnęły drugiego królika przypadkiem i nie mają możliwości trzymania królików oddzielnie. Wyobraźcie sobie rodzinę, która chce adoptować królika, przechodzi przez proces adopcyjny, wybiera królika i zabiega go do domu. Mimo świetnego przygotowania do procesu zaprzyjaźniania okazuje się, że „nowy” królik jest agresywny/silnie lękliwy w stosunku do innych królików mieszkających w domu – wszelkie metody zawodzą, więc… królik traci dom i wraca do adopcji. Po pewnym czasie sytuacja powtarza się z kolejną rodziną i kolejną… i kolejną. Brzmi dobrze? A z pomocą może przyjść lekarz weterynarii, jak również farmaceutyki. Naszym priorytetem nie powinno być oddanie zwierzęcia, a próba znalezienia rozwiązania. Takie sytuacje są w mojej ocenie całkowicie „usprawiedliwione” i podyktowane jedynie troską i dobrem zwierząt.
A na zachodzie…
Nie jest żadną tajemnicą, że dostępne metody zaprzyjaźniania są zapożyczone m.in. od zagranicznych stowarzyszeń i fundacji. Przez lata pracy metody ewoluowały, a dzięki bacznej obserwacji zwierząt powstały też nowe sposoby, które doskonale sprawdzają się w praktyce.
Środowiska królicze w innych państwach nie są wyznacznikiem tego jak mają ewoluować metody zaprzyjaźniania na naszym własnym podwórku. „Na zachodzie” stosuje się niekiedy inne metody łączenia, schematy leczenia, warunki bytowania, diety, profilaktykę szczepień czy kastracji. Wszędzie znajdą się zwolennicy jak i przeciwnicy. Krytyka dotyka głównie tego co nieznane i niewypróbowane.
Zatem czy to my powinniśmy się uczyć od zachodu, czy zachód od nas?
***
Każda metoda zaprzyjaźniania znajdzie swoich zwolenników i przeciwników, zarówno w środowisku miłośników zajęczaków/hobbystów jak i lekarzy weterynarii, wolontariuszy oraz inspektorów adopcyjnych. Pamiętajmy, aby przede wszystkim szanować czyjąś pracę i nie formułować zbyt pochopnych wniosków. Swoją krytykę kierujmy do źródeł zamiast do sieci.
Oczami lekarza weterynarii
O opinię i stanowisko zapytałam również weterynarzy, którzy w codziennej pracy mają do czynienia z zaprzyjaźnianiem królików.
Behawiorystka i lek. wet. Anna Wilczyńska
Z mojego już ponad 4 letniego doświadczenia w pracy z królikami wynika, że króliki, podobnie jak gryzonie, łatwiej zaprzyjaźnić na ograniczonej przestrzeni niż na większym terenie. Może być to związane z rywalizacją o zasoby, jak w przypadku myszy, które będą mniej zgodne w zbyt dużym terrarium/klatce. Oczywiście to nie oznacza, że na stałe należy je trzymać w "mikroklatkach". Zawsze należy stosować się do wyznaczonych wymiarów dla każdego gatunku.
W przypadku królików podjęte próby zaprzyjaźniania na nieznanym dla obu osobników terenie z reguły rodziły różnego rodzaju walki. Należało podejmować wielokrotne próby, co było mało komfortowe i stresujące dla zwierząt. Wiele nieudanych podejść powodowało z kolei ciągle podsycanie napięcia, co znacznie wydłużało cały proces. Najbardziej skuteczna okazała się metoda, w której do klatki lub transportera wkłada się dwa osobniki. W większości przypadków króliki nie wymagają utrzymania na małej przestrzeni dłużej niż kilka godzin, maksymalnie 24h. W trudniejszych przypadkach teren należy stopniowo powiększać rozpoczynając od klatki, następnie zagrody i później już otwartej przestrzeni. W ten sposób maksymalnie po 2 tygodniach króliki żyją już w zupełnej zgodzie.
Jestem zdecydowaną przeciwniczką metody zaprzyjaźniania w wannie, która z mojego punktu widzenia stwarza największe zagrożenie. Bardzo łatwo zwierzę może się poślizgnąć, uderzyć o różne elementy, co w najlepszym przypadku skutkuje stłuczeniem, a wielokrotnie kończy się złamaniem kończyny.
Z behawioralnego punktu widzenia każda metoda będzie stresująca dla zwierząt, ponieważ jest to naturalna rekcja organizmu na zmieniające się warunki środowiskowe. Jeśli więc zaprzyjaźniamy króliki to stres jest nieodłącznym elementem tego procesu. W dalszym ciągu będę polecała metodę zaprzyjaźniania na ograniczonej przestrzeni. Jeśli jednak ktoś chce próbować w inny sposób, nie mam nic przeciwko. Najważniejsze jest, żeby metoda nie niosła za sobą zagrożenia dla zdrowia i życia zwierząt.
Osobiście nie zdarzyło mi się stosować u królików leków psychoaktywnych w procesie zaprzyjaźniania. Leki tego rodzaju mają różną specyfikę. Nie wszystkie mają działanie otumaniające zwierzę. Najczęściej są to leki uspakajające, ale do tej grupy należą również wszystkie leki przeciwdepresyjne, poprawiające nastrój oraz zwiększające koncentracje, które mogą być podawane nawet u zwierząt starszych. Tym samym mają szerokie zastosowanie w modelowaniu zachowań zwierząt.
Prawidłowo przeprowadzone zaprzyjaźnianie jakąkolwiek wybraną metodą powinno zapewnić bezpieczeństwo zwierzętom, ograniczać ilość stresu do minimum, nie powinno trwać zbyt długo i nie może być uporczywe. Jeśli są duże trudności, należy rozważyć, czy dane osobniki w ogóle mają szanse się zaprzyjaźnić. W kwestii dobrania odpowiedniej metody do danych osobników uważam, że jeżeli nie są to zwierzęta o trudnej przeszłości, które z różnych powodów mogą mieć nadszarpniętą psychikę, można zastosować dowolną metodę. W przypadku królików strachliwych, bojaźliwych czy nadmiernie agresywnych każdy z takich przypadków należy rozpatrywać osobniczo.
Lek. wet. Magdalena Supińska
Moje osobiste doświadczenia związane z zaprzyjaźnianiem są bardzo przyjemne. Wszystkie moje króliki zaprzyjaźniały się bardzo szybko i bez rozlewu krwi. Nieco inaczej wyglądają moje doświadczenia jako inspektora adopcyjnego. Wyadoptowałam co najmniej kilka królików do pary, przez jakiś czas jeździłam również do osób mających króliki z innych "źródeł", a proszących o pomoc w zaprzyjaźnianiu. Myślę, że spokojnie można uznać, iż podział par łatwo i trudno zaprzyjaźniających się był sprawiedliwy. Były również takie, których nie dało się połączyć.
Niestety często najlepsze efekty daje zestresowanie królików. Jeśli oba będą się czuć pewnie, będą na "swoim terenie" lub tylko jeden królik będzie się czuł bezpiecznie przy swoich opiekunach, szanse na zaprzyjaźnianie zmaleją. Nie jestem zwolenniczką zaprzyjaźniania w wannie – króliki próbując z niej wyskoczyć mogą sobie zrobić krzywdę. Lubię za to zaprzyjaźnianie w transporterze (nowym, bez starych zapachów). Jeśli króliki zaczynają się gryźć, wystarczy zazwyczaj potrząsnąć lekko transporterem i na jakiś czas wraca spokój. Nie uważam, żeby opisaną metodę można było uznać za znęcanie się, jak niektórzy twierdzą.
Najczęstszym ryzykiem podczas procesu zaprzyjaźniania są pogryzienia. Kiedyś wyadoptowałam samca do samicy. Króliki zdecydowanie nie przypadły sobie do gustu. Ale nowi opiekunowie się uparli. Co najmniej dwa razy przyjeżdżali do przychodni weterynaryjnej na szycie – ucho, powieka, nos. Wysłali mi też kiedyś zdjęcie pokoju po kolejnej próbie zaprzyjaźniania. Cały pokój był w kępkach sierści... Państwo się nie poddali, króliki po kilku miesiącach mogły w końcu żyć razem.
Jeśli chodzi o dobór metody do królików, trzeba pamiętać, że stosunek królika do człowieka nie musi odzwierciedlać jego stosunku do innych królików. Królik może być terytorialny, a nawet agresywny względem nas, a przy drugim króliku będzie wycofany, uległy. Jeśli widzimy, że oba króliki są względem siebie nastawione pozytywnie lub nawet obojętnie to oczywiście nie ma sensu ich stresować. Czasem wystarczy postawić obok siebie dwa króliki w obcym miejscu i po 10 minutach zabrać je do wspólnej klatki. Jednak, jak wiemy, króliki to zwierzęta z założenia terytorialne. Nierzadko zdarzają się pary, gdzie jeden lub oba króliki chcą walczyć. Wtedy bez zbędnej zwłoki wybrałabym metodę "klatkową".
W metodzie klatkowej do czystej, bezzapachowej klatki, a najlepiej transportera, na neutralnym terenie, wkładamy oba króliki. Nawet jeśli zwierzęta zaczną się gryźć, nie możemy rozłączyć ich od razu. Głównym problemem opiekunów jest strach i brak wytrwałości podczas zaprzyjaźniania. Ludzie boją się, że króliki zrobią sobie krzywdę i zbyt wcześnie je rozdzielają. Oczywiście czasem mają rację, ale w większości przypadków podopieczni nie robią sobie krzywdy, a tylko w brutalnie wyglądający sposób ustalają hierarchię. Zbyt szybkie rozłączenie królików przedłuża cały proces zaprzyjaźniania, zniechęca opiekunów i stresuje króliki.
Osobiście zamiast klatki wolę do zaprzyjaźniania wykorzystać transporter. Można wtedy wyjść z nim z domu, zrobić przejażdżkę samochodem, a w razie kotłowania się zwierząt – potrząsnąć transporterem. Z zaprzyjaźnianiem metodą małych kroczków nie mam wielu doświadczeń. Rzadko z niej korzystam.
Jeśli chodzi o "psychotropy", dobrze dobrane do pacjenta mają niewiele działań niepożądanych i są bezpieczne. Nie uważam, żeby ich podawanie musiało być potępiane. Jednak jest to ostateczność, bo żaden lek nie jest dla organizmu obojętny.
Odnosząc się do „zarzutu” męczenia zwierząt podczas zamykania ich w małej klatce/transporterze to należy pamiętać, że zwierzęta myślą innymi kategoriami, niż ludzie. W naturze każde zwierzę całe życie ma "oczy dookoła głowy". Zwierzęta dzikie żyją w ciągłym stresie, ich organizmy są do tego lepiej przystosowane niż nasze. Oczywiście zdarzają się króliki, które przy najmniejszym stresie przestają jeść i dostają zapalenia jelit. Trzeba się zastanowić, na czym nam zależy. Uważam, że w większości przypadków lepiej zestresować króliki raz, niż przeciągać stresujące zaprzyjaźnianie na kilka tygodni.
Lek. wet. Paula Dziubińska-Bartylak
Stres, to co najbardziej przeraża właścicieli królików. Przecież łączenie to dla nich ogromny strach, należy króliki izolować od stresu, to są bardzo delikatne zwierzątka! Bzdura. Nic bardziej mylnego! Stres i strach to ich żywioł. To ich codzienność, w której muszą funkcjonować, z którą my ludzie sobie nie radzimy i dlatego ona nas tak przeraża. Nie mówię tutaj oczywiście o utrzymywaniu królików w stanie przerażenia, straszeniu ich czy krzyczeniu. Trzeba sobie uświadomić, że królik całe życie wypatruje wroga i spodziewa się niespodziewanego. Ot taki sposób jego reagowania na bodźce zewnętrzne, jako potencjalnej ofiary drapieżnika – naturalny behawior, jak to mawiają mądre głowy.
Kim jest królik w świecie i jak funkcjonuje?
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie należy zastanowić się jak podzielony jest świat. Podział jest prosty, z jednej strony mamy zwierzęta, które uciekają, a z drugiej te, które gonią i chcą zjeść tych pierwszych. To, co pozwala odpoczywać tym, które uciekają, to stado. Ktoś pilnuje, by leżeć mógł ktoś. Z tego powodu uznaje się króliki trzymane w pojedynkę za bardziej zestresowane. Niemożliwe jest utrzymanie behawioru wzajemnego zabezpieczania. Kim jeszcze jest królik mieszkający naturalnie? Zwierzęciem, które ucieka przy szeleście liści, ofiarą każdego napotkanego drapieżnika: z powietrza i z lądu. Królik fizjologicznie funkcjonuje w środowisku ciągłego zagrożenia (w behawioryzmie używa się pojęcia: "funkcjonować w grozie"). To, co dla królika naturalne, angażowanie wszystkich sił na wychwycenie zbliżającego się drapieżnika – nasłuchiwanie, obserwowanie, tupanie, zrywanie się błyskawicznie – dla nas ludzi wydaje się nie do zniesienia. My, ludzie nie funkcjonujemy w grozie. Obecnie nie mamy drapieżników, które aktywnie nam zagrażają. Dla nas stres i strach to niewyobrażalne cierpienie – dla królika to środowisko, w którym funkcjonuje od pokoleń, do którego się przystosował i które jest niezbędne do prawidłowego funkcjonowania.
Co daje królikowi funkcjonowanie w grozie?
Całe stado jest jak zegarek. Każdy robi coś, aby inni mogli w tym czasie zajmować się czymś innym. Są obserwatorzy na norkach, są obserwatorzy w oddali, są sygnalizujący zbliżające się zagrożenie, są pilnujący dzieci, są pasący się i na końcu są odpoczywający. Każdy ma swoją rolę, agresja jest ograniczona. Funkcjonowanie w grozie powoduje, że stado działa w pewnych zasadach bezkonfliktowo. Każdy konflikt odciąga uwagę stada od potencjalnego ataku drapieżnika. Co to oznacza dla nas z punktu widzenia opiekunów? Groza pozwala stadu fizycznie i psychicznie normalnie funkcjonować, a jej brak powoduje rozregulowanie procesu funkcjonowania stada. Brzmi znajomo, prawda? O jak ciężko jest zgrać ze sobą piątkę królików, a w ogrodzie zoologicznym mieszka ich dwadzieścia i nie ma agresji. W ogrodzie, gdzie są zwiedzający, jest otwarta z góry przestrzeń dla ptaków drapieżnych jak na łące w lesie, panuje ciągła groza. Proste, prawda?
Co dzieje się, gdy króliki przestają funkcjonować w grozie?
Część nie potrafi funkcjonować bez uczucia grozy i pomimo posiadania domu, w którym nigdy nie widziały drapieżnika, wciąż będą go szukać, obserwować, siedzieć na jednym dywaniku przed wejściem do klatki – będą samotnym strażnikiem na ciągłej warcie, czy nie nadchodzi atak. Samotny wartownik nigdy nie będzie miał zmiennika, więc zatraci się w czuwaniu. Inne króliki zupełnie odpuszczą temat, znajdą sobie nowe zajęcia zabijające nudę, czyli tak zwane przeniesienie atencji, np.: zjadanie ościeżnicy godzinami. Część rozwinie stereotypie (zachowania kompulsywne), np.: nadmierne wylizywanie się, a część zasymiluje się z człowiekiem i będzie aktywnie uczestniczyć w życiu domowym wpasowując się w obcy gatunek, w stado, z potrzeby bliskości. Jeśli królik zatraci całkowicie uczucie grozy, jak odbije się to na jego psychice? Do głosu dojdą instynkty terytorializmu
i zadbania o własny żołądek. Skoro nic mi nie grozi i jest bezpiecznie, nie chce dzielić się takim środowiskiem. To normalne, każdy chce mieć bezpieczny dom, tylko łączenie zwierząt, które nie odczuwają naturalnej obawy przed światem zewnętrznym powoduje, że są one o wiele bardziej agresywne, a łączenie przychodzi trudniej. Bazujemy jako opiekunowie na szeregu metod opartych między innymi na instynktach, bodźcach i ich wzmocnieniach pozytywnych bądź negatywnych. Podział ten jest jednak moim zdaniem niedoskonały i osobiście nie preferuję go. Żyjąc ze zwierzęciem poruszającym się wolno po mieszkaniu nigdy nie wejdziemy z nim w relację bazującą tylko na jednej metodzie. To jest możliwe jak przychodzimy do słonia w zoo. Odbiegliśmy jednak troszkę od tematu.
Metody pozytywne, negatywne i nijakie.
Cały opis metod łączenia zwierząt działający na pierwotnej metodzie tresury, czyli popularnej zasadzie kija i marchewki, wywodzi się z pracy z drapieżnikami. To je można „złamać” i z nimi można pozytywnie współpracować. One funkcjonują na innych zasadach. Królika złamać nie można. Co najwyżej można go doprowadzić do depresji. Królik nie zacznie współpracować pod naciskiem. Nigdy. Samo założenie działania metodami negatywnymi jest więc tutaj bezzasadne. Pomijając już aspekty etyczne i jawną moralność takich działań, to niemożliwe jest wytresowanie królików rażąc je prądem, zakładając kolczatki czy uderzając je batem. Mówienie więc o metodach negatywnego nacisku na króliki z założenia jest błędne. Jak więc możemy króliki łączyć, skoro już wiemy, że metody sensu stricte negatywne na nie nie działają? Po pierwsze, obecnie topowymi metodami pozytywnymi są te, które bazują na naturalnym połączeniu się w stado z ograniczaniem przez ludzi agresji i przeciąganiem zaprzyjaźniania tak długo, aż stan stada zostanie uznany za zmieniony. Cały proces może trwać nawet tygodnie i wymaga od właścicieli wiedzy, zaangażowania i niepoddawania się. Po drugie, możemy łączyć króliki metodami naturalnymi, czyli wytwarzając królikom naturalne środowisko grozy, gdzie bazując na pierwotnych instynktach króliki odruchowo połączą się w stado, aby współpracować tak, jak odbywa się to w środowisku naturalnym. A teraz teoria przechodzi do praktyki. Która metoda łączenia jest która.
- Łączenie w wannie – jeśli wanna wywołuje u królików uczucie zagrożenia, można uznać ją za metodę bazującą na naturalnych instynktach. Jeśli króliki nie boją się wanny, jest to niedopuszczalne łączenie negatywne. Króliki przebywają w wannie krótki czas i nie pozostają w niej na stałe, a mogą się do woli atakować.
- Łączenie na małej powierzchni typu transporter i zmiana środowiska, np. spacer. Łączenie bazujące na naturalnych instynktach uczucia zagrożenia, wymuszające łączenie się w stado – bo łatwiej jest kontrolować sytuację we dwoje. Jeśli nie łączymy zwierzęcia lękliwego i zwierzęcia nie odczuwającego naturalnego strachu – jest to metoda naturalna. Część par udaje się połączyć po jednym spacerze.
- Łączenie w klatce w domu – metoda naturalna, jeśli zmieniane środowisko domowe wystarcza i udaje się wyznaczyć nowe terytorium, w którym króliki czują się dobrze ze sobą. Metoda negatywna, jeśli klatka daje możliwość swobodnego ataku bez możliwości ucieczki. Agresje wzbudza własne terytorium i znane miejsce. Wtedy intruz jest na widelcu domownika lub broni się „z całych sił” ze strachu. Dobór metody po ocenie behawioralnej osobników. Czasem po wypuszczeniu z klatki okazuje się, że „zasady się zmieniły” i hierarchia musi zostać ustalona na nowo. Zdarzają się sytuacje, że króliki dogadują się tylko w klatce.
- Łączenie w klatce u lekarza weterynarii – metoda bazująca na naturalnych instynktach strachu, obcego miejsca i integrowania się dwóch zwierząt by przetrwać w nienaturalnym środowisku. Trochę jak „kargule i pawlaki” – lepszy wróg własny. W ciągu kilku dni zazwyczaj udaje się połączyć pomyślnie króliki.
- Łączenie na wolnej, obcej przestrzeni – jedyna tak naprawdę metoda pozytywna, gdzie zwierzęta mogą dowolnie się wycofywać. Jeśli nie dopuszczamy do otwartej agresji i przestrzeń jest odpowiednio duża.
- Łączenie na wolnej znanej przestrzeni – tutaj zawsze będzie osobnik bytujący i osobnik nowy. Metoda balansująca pomiędzy naturalną a pozytywną. W nieodpowiednich rękach może przerodzić się w otwartą walkę.
Lękliwy królik, ofiara czy prowodyr?
Aby móc prowadzić łączenie królików, trzeba poznać ich charaktery. Największą przeszkodą w łączeniu jest typ lękliwy. Króliki lękliwe, o zaburzonym obrazie siebie, są niestabilne i wbrew pozorom zdarzają się często. Królik lękliwy ucieka przy próbach kontaktu, prowokując drugiego królika do zachowań agresywnych. W takich wypadkach, jeśli decydujemy się na łączenie królików w gabinecie weterynaryjnym, z pomocą przychodzi farmakologia. I nie, nie jest to wbrew obiegowym opiniom “naćpanie królika” do nieprzytomności, ale podawanie leków przeciwlękowych temu, który boi się połączyć, bo boi się kontaktu z drugim królikiem. Stabilizacja osobnika lękliwego powoduje wycofanie zachowań agresywnych kompana. W momencie, gdy bojący się poczuje się pewniej, zazwyczaj królikom udaje się bezpiecznie dogadać. Oczywiście zdarzają się też zwierzęta agresywne, terytorialne, dominujące, a nawet króliki aspołeczne, które nie akceptują żadnych królików. Są też typy psychopatyczne, zdolne do zabijania innych królików, ale są to sytuacje rzadkie i wymagają intensywnej diagnostyki. Ważne jest to, aby zwierzęta przy łączeniu były zdrowe. Ból, choroby, dyskomfort znacząco obniżają jakość łączenia i są przyczyną niepowodzeń.
Nigdy nie połączę tych królików!
Aby doszło do prawidłowego łączenia potrzebujemy: zbadać, czy króliki są zdrowe, poprawnie ocenić jakie mamy charaktery zwierząt. Wybrać metodę łączenia w zależności od charakterów i możliwości przestrzennych. Wybrać ewentualną farmakoterapię pomocniczą – mogą to być dostępne delikatne, ziołowe leki przeciwlękowe, suplementacja melisą lub białkami mleka matki. Wszelkie tego typu wspomagacze najbezpieczniej, aby dobierał lekarz. Inne leki są dostępne jedynie w przychodniach w konkretnych stanach i absolutnie nie wolno dobierać ich samemu. Do sukcesu pozostała nam ostatnia, najważniejsza część. Właściciel. Przeszkoda dla wielu łączeń nie do przejścia. Bojący się, rozdzielający króliki po minimalnym kontakcie właściciele, niedopuszczający do prawidłowych zachowań behawioralnych potrafią zrazić do siebie nawet najbardziej pokojowo nastawione króliki. Dlatego przygotuj się, bądź pewien i nie skrzywdź swoich zwierząt.
Lek. wet. Marta Białasik
Większość królików prędzej czy później zaczyna wyrażać swoją potrzebę stadności. Właściciele niejednokrotnie narzekają na zdolności niszczycielskie, zachowania agresywne czy też nadmiar uwagi, którą poświęca im królik (np. namiętne, bardzo częste wylizywanie, regularne podgryzanie, wpadanie między nogi). Nie da się ukryć, że bardzo trudno nam zrekompensować własnym towarzystwem brak króliczego współbratymcy.
Spora część właścicieli prędzej czy później decyduje się na kolejnego królika/króliki. Jakie najczęściej popełniają błędy? Z moich doświadczeń na prowadzenie wysuwają się dwa:
a) duża różnica wieku między królikami
Łączenie bardzo młodego królika z dorosłym czy też dojrzałym królikiem nie jest idealnym rozwiązaniem, za to na pewno utrudnieniem. Króliki dzieli temperament, różnica doświadczeń. Spora ilość ludzi kupuje bardzo młodego królika do swojego dorosłego i bardzo niecierpliwi ich czas oczekiwania, aż wreszcie będą mogli połączyć stado (wcześniej malucha czekają zabiegi profilaktyczne i kastracja, oczywiście, musi też mieć czas na harmonijny i stabilny wzrost oraz kształtowanie swojej osobowości).
b) różnica króliczych charakterów
Niejednokrotnie estetyka jest kluczowa w wyborze kolejnego uszaka. Niestety, nie zawsze przekłada się to na jedność osobowości. Króliki są fascynującymi istotami, reprezentującym bardzo szerokie spektrum indywidualności. Nie każdy królik w sytuacji stresowej zareaguje lękiem (wycofaniem, ucieczką), dla niektórych lepszym rozwiązaniem jest zachowanie agresywne (atak). Są energetyczne bomby, których wszędzie pełno, zrównoważeni, radośnie nastawieni do życia oraz miłośnicy ciszy, spokoju i lenistwa. Wreszcie, są króliki niezwykle inteligentne i bystre oraz te… nieco mniej 😊 Za najtrudniejsze w tym zestawieniu uznałabym łączenie dwóch lękliwych królików i jest to bardzo wymagające – trzeba wiedzieć jak wytłumaczyć obydwu uszakom (i to nie w nasz, ludzki sposób), że nie mają się czego bać..
Metody zaprzyjaźniania są różne i powszechnie opisywane. Pragnę zaznaczyć, że NIE ISTNIEJE i nie będzie nigdy istnieć jeden idealny sposób. To nie przepis na ciasto, w którym jasno określona ilość składników pozwoli nam stworzyć kulinarne arcydzieło. Każda z metod ma swoje zalety jak i wady.
Metody z ograniczoną przestrzenią wiąże się z krótkotrwałym intensywnym stresem (choć nie zawsze tak jest, są króliki, które mam wrażenie, że traktują tą sytuację jak pewien rodzaj przygody albo i takie, dla których najważniejszy jest dobry catering), ale z drugiej strony zapewniają opiekunom szybszą możliwość reakcji i oceny sytuacji.
Metody wykorzystujące wolną, otwartą przestrzeń stres dawkują, ale z uwagi na częste nieprzygotowanie opiekunów – stwarzają więcej niebezpieczeństw. Królik w ataku paniki biegnie przed siebie, potrafi uderzać w meble czy ścianę, spaść z wysokości. Nie zawsze stres w formie miareczkowania na dłuższą metę jest lepszym i zdrowszym rozwiązaniem niż krótkotrwały zastrzyk adrenaliny. Jednak przy zapewnionej bezpiecznej otwartej przestrzeni i odpowiednio zrównoważonych charakterach ta metoda na pewno znajdzie swoich zwolenników.
Warto również zwrócić uwagę, że atmosfera panująca w domu oraz osobowość właścicieli w znacznym stopniu oddziałuje na mieszkające w nim zwierzęta. Króliki są niesamowicie czułe i wrażliwe, doskonale odczytują nasze emocje (Mieliście iść do lekarza na wizytę, nawet nie przygotowaliście transportera, a on uciekł i nie chce wyjść? Skąd on to wiedział?!). Nadmiar emocji dostarczanych przez opiekunów potrafi popsuć relację w całkiem dobranym króliczym stadzie, nawet po udanym zaprzyjaźnianiu. Część właścicieli potrafi doprowadzić swoje króliki do tak wysokich i skrajnych stanów (bardzo rzadko odpowiedzialny jest za to tylko króliczy charakter), że w bardzo indywidualnych sytuacjach konieczne jest wprowadzenie leków uspokajających (najczęściej nie są to leki psychotropowe, ale bywają i takie skrajne przypadki, w których mogą okazać się one konieczne).
Kluczowym jest poznać, zrozumieć i uszanować osobowość swojego uszaka. Wyrazem tego szacunku będzie dobór odpowiedniego przyjaciela oraz pasującej do ich obojga metody zaprzyjaźniania.
Studium przypadków
Jagoda, Manio, Kaja
Jagoda została odebrana w gabinecie weterynaryjnym. Od razu została włożona do transportera, gdzie była już pozostała dwójka właścicielskich królików. Króliki razem pojechały w podróż do domu, która trwała około 4 godzin. Podczas transportu był ogólny spokój, zwierzęta nie walczyły ze sobą ani nie przejawiały żadnej agresji. Po przyjeździe do domu króliki zostały razem włożone do wcześniej przygotowanej klatki wielkości 80 cm. Niestety stres związany z podróżą oraz nową sytuacją spowodował brak apetytu u całej trójki (nie jedli prawie dobę), dlatego zapadła decyzja, że króliki muszą zostać wypuszczone. Króliki biegały luzem w pokoju w godzinach od 18-19 do 7 rano, w pozostałym czasie siedziały w dwóch oddzielnych klatkach widząc się nawzajem. Przez pierwszy tydzień podczas kontaktów dochodziło do gryzienia, walk i gonitw. Po tym okresie króliki zostały rozdzielone na kilka dni – miały kilka ran, które zadały sobie podczas walk. Potem proces został wznowiony i trwał przez około 2 miesiące. W tym czasie stopniowo ich kontakty ulegały poprawie, Jagoda odpuściła i dała się zdominować pozostałej dwójce. Po pewnym czasie do stada dołączyła adoptowana Jaśka. Tym razem skorzystałam z zaprzyjaźniania u lekarza weterynarii. Króliki spędziły tydzień w klatce po czym wróciły do domu, po kilku dniach zostały wpuszczone w pokoju już zaprzyjaźnione.
Ruda, Gandalf, Malina / Malina, Gandalf, Lilka i Kronos
Ruda była zaprzyjaźniona z Gandalfem od półtora roku, kiedy do stada musiała zostać dołączona Malina (po śmierci swojego towarzysza). Wszystkie moje poprzednie pary były zaprzyjaźniane metodą małych kroczków (w tym Ruda z Gandalfem). Przez okres kilku lat stale posiadałam 2 zagrody z 2 parami, które wzajemnie się nienawidziły. Malina nie znosiła Gandalfa, ale najbardziej nienawidziła Rudej. Przypadkowe spotkania przez kraty zagrody albo w pokoju kończyły się ostrymi bójkami, więc króliki musiały być całkowicie od siebie odseparowane. Jeśli nie zdecydowałabym się na wygaszanie stada pewnie nigdy nie podjęłabym próby zaprzyjaźniania tej trójki. Malina (nazywana czasem Meliną) jest królikiem zdystansowanym do człowieka i wrednym w stosunku do innych królików. Z relacji króliczej więcej czerpała niż dawała (czułości), ale kiedy została sama, w ciągu kilku miesięcy dało się zauważyć olbrzymią zmianę w jej zachowaniu. Malina z radosnego brykającego królika stała się wycofana i apatyczna, straciła całą swoją żywiołowość.
Mając kiepskie doświadczenia w kontaktach Maliny z Gandalfem i Rudą od razu skorzystałam z pomocy lekarza weterynarii przy zaprzyjaźnianiu. Znając poziom nienawiści moich królików wobec siebie i oglądając nie raz ich walki ostrzegłam wszystkich w gabinecie przed ogromnymi awanturami, bójkami, latającym futrem, pogryzieniami itp. Jednym słowem zrobiłam z moich królików straszliwie nienawidzące się potwory. Zaprzyjaźnianie trwało tydzień…. Króliki zamknięte razem w klatce w obcym miejscu nie awanturowały się ani razu, poza kilkoma małymi gonitwami. Dostałam kilka zdjęć, na których razem jadły posiłki i siedziały przytulone do siebie. Zgodnie z zaleceniami króliki miały przebywać w małej przestrzeni jeszcze przez trzy tygodnie po powrocie do domu – aby utrwalać więź. Dało się zauważyć delikatne gonitwy, gdy zbyt mocno zwiększyłam im przestrzeń życiową. Trzymałam się więc zasad i zagroda była powiększana stopniowo, aż do pełnych rozmiarów, czyli do swobodnego biegania po połowie pokoju. Sielanka trwała aż do momentu choroby Rudej (podczas której Ruda została wykluczona ze stada przez pozostałą dwójkę).
Obecnie Gandalf z Maliną są w trakcie procesu zaprzyjaźniania z Kronosem i Lilką. Te pary również nienawidziły się nawzajem. Największą frustracje przeżywała Lilka (króliki mieszkały w jednym pokoju przedzielonym na pół), która przez 2 ostatnie lata nabawiła się problemów behawioralnych. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona do ich zaprzyjaźniania, dodatkowo bałam się zaprzyjaźniania miniaturek z królikiem 3 razy większym od nich (Malina 1,2 kg, Gandalf 1,8 kg, Lilka 3,0 kg, Kronos 3,6 kg). W związku z powyższym skorzystałam ponownie z pomocy weterynarza. Tym razem Lilka była „przygotowywana” do zaprzyjaźniania – na miesiąc wcześniej zaczęłam podawać jej olejek CBD (oczywiście po konsultacji z weterynarzem), który w jej przypadku dał bardzo dobre efekty – nieco ją wyciszył i ustabilizował (nie przejawiała zaburzeń zachowania). Króliki spędziły u weterynarza 19 dni. Przez ten czas nie było żadnych ostrych walki, jedynie przepychanki i próby ustalania hierarchii (kopulacja). Po powrocie do domu króliki trafiły do małej zagrody i przez pierwszy tydzień obserwowaliśmy ogromne pokłady czułości między całą czwórką. Tak się bardzo często dzieje, dopóki króliki nie poczują się „zbyt pewnie” w nowym miejscu. Dlatego bardzo ważne jest, aby w tym okresie przedwcześnie się nie cieszyć i nie zniszczyć wypracowanej między królikami więzi np. poprzez puszczenie ich na otwartej przestrzeni („skoro już się tak kochają”). Po około tygodniu Lilka zaczęła przeganiać całą pozostałą trójkę i ustalać hierarchię (bez jakichkolwiek walk). Kiedy sytuacja się ustabilizowała (po kolejnym tygodniu), zwiększyliśmy przestrzeń do rozmiarów widocznych na 3. i 4. zdjęciu. Lilka jest doskonałym przykładem na to, że nawet najdrobniejsze zmiany mogą zachwiać stabilność stada – Lilka zaczęła ponownie przeganiać pozostałe króliki, ale tym razem ograniczyła się do Maliny i Gandalfa. Między królikami nie ma żadnych walk, po żadnym z królików nie widać jakiegokolwiek stresu, a Gandalf z Malina uznali w 100% przywództwo Lilki i wymieniają z nią zarówno czułości jak i wspólnie jedzą posiłki. Jeśli chodzi o Kronosa to moim zdaniem jest on nieformalnym przywódcą stada (tylko mu się nie chce 😊) potrafi w jednej sekundzie usadzić Lilkę, ale jednocześnie pozwala jej rządzić. Obserwacja ich relacji i wypracowanej więzi jest wspaniałym doświadczeniem.
Calinka, Migotka i Dudek
Zaprzyjaźnianie: królik niepełnosprawny vs sprawny.
Zaprzyjaźnianie królików z niepełnosprawnością na pewno musi zostać starannie przemyślane przez opiekuna. Musimy pamiętać, że w trakcie zaprzyjaźniania może dojść do różnych sytuacji i zachowań związanych z dużym stresem, takich jak: skakanie/upadanie w niekontrolowany sposób, królik może się przy tym jeszcze bardziej uszkodzić, ugryzienia ze strony królika sprawnego, co też może pogłębić niepełnosprawność, nie wspominając o samym odczuwaniu dodatkowego bólu lub dyskomfortu podczas ewentualnych walk lub ucieczek. Królik, który jest w pełni mobilny bez problemu poradzi sobie w ciasnej klatce, gdzie jest śliskie dno lub pod prysznicem/w wannie... Niestety króliki bez kończyn lub z defektami mogą odczuwać dodatkowy bodziec stresowy w momencie, kiedy ich równowaga jest utrudniona, a dodatkowo muszą się bronić przed ewentualnym napastnikiem.
Myślmy jak szachiści, na 3-4 ruchy w przód. Jeśli wiemy, że w miejscu, gdzie będą przebywały króliki, są jakieś niebezpiecznie ostre rogi mebli, ścian, sprzętu, usuńmy je lub zabezpieczmy, starajmy się przewidzieć, gdzie ewentualnie wystraszone zwierzę może wskoczyć/wypaść i zabezpieczmy to.
W przypadku trójłap starajmy się, aby mimo wszystko podłoże było stabilne.
Ja jestem zwolennikiem zaprzyjaźniania możliwie jak najmniej stresującego: ostatecznością są dla mnie przypadki wkładania królików do ciasnych klatek/transporterów, które też bym wyścieliła wszystkim co miękkie.
Poniżej przedstawiam moją historię, nie u każdego może się sprawdzić, ale może kogoś natchnie do pewnych działań.
W moim przypadku pierwsze zaprzyjaźnianie poszło bardzo sprawnie i bez rozlewu krwi.
Duduś (królik pełnosprawny) był rezydentem i na jego terytorium odbywało się poznawanie drugiego królika. Na parę godzin przed przyjazdem z nowym domownikiem, podzieliłam wolny wybieg na dwie części: pierwsza bez krat (kuweta, paśnik, miski z wodą, koce, domek rezydenta). Druga: stworzyłam kojec (w którym była świeża kuweta, nowe koce, paśnik i poidełko nie używane wcześniej przez nikogo). Po przyjeździe do domu wstawiłam Migotkę do kojca (nowy królik niepełnosprawny) i dałam im się poznać przez kraty, posypałam też blisko krat suszone zioła, tak aby oba króliki mogły obok siebie zjeść coś dobrego i nabrać pozytywnych wrażeń. Dudek nie wykazywał żadnych objawów agresji, jedynie dużą ciekawość, w przypadku Migotki była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po paru godzinach zamieniłam królikom miejsca: Dudek poszedł do kojca, a Migotka mogła poznać wybieg swojego męża. Cały czas oba króliki były bardzo zainteresowane wszystkim i nie wykazywały agresji. Po ok. godzinie otworzyłam drzwi kojca i wtedy Duduś zaczął gonić i gryźć Migotkę (to było przeganianie z terytorium). Gdy tylko Migotka uciekła do kojca, Dudek ją zostawił. Drzwi były cały czas otwarte, ja wszystko nadzorowałam. Przez parę godzin były podchody, bo zbliżali się do siebie, po czym Duduś co jakiś czas przeganiał Migotkę do kojca. U niej nie było jakiejkolwiek agresji, bo już pozwalała mu na wszystko. Zostawiłam ich z otwartymi drzwiami w kojcu na całą noc, nie było agresji, lecz zamieniło się to na obojętność. Każdy siedział po swojej stronie, wtedy postanowiłam dać ich we dwoje do kojca, żeby się zżyli, siedzieli tam niecały tydzień. Oczywiście koce były wszędzie rozłożone, żeby Migotka jako trójłapa miała komfort. Niska kuweta oraz paśnik dostosowany był dla trójłap. Po tygodniu w kojcu miałam już zaprzyjaźnioną parę.
Zaprzyjaźnianie królik sprawny vs królik niepełnosprawny x2
To łączenie było dla mnie trudniejsze niż poprzednie. Złożyło się na to kilka czynników: nowy królik był sporo mniejszy od pozostałej dwójki (dwa ok. 1,50 do 1,70 kg, a nowy niecały kilogram) i jego niepełnosprawność była bardziej widoczna niż przy Migotce. W skrócie, Migotka ma wypadniętą rzepkę w tylnej łapce, co klasyfikuję ją jako trójłapę, bo nie jest w stanie sama wyczyścić sobie ucha, podrapać się itp. Jednak podczas poruszania zawsze może się oprzeć na tej łapie i to powoduje, że jej poruszanie się jest stabilniejsze. Calineczka nie posiada jednej łapki, ma zaledwie ,,kikut',' na którym może się czasami oprzeć podczas leżenia.
Postanowiłam spróbować zaprzyjaźniania ,,bezstresowego'' i jak w przypadku pierwszego łączenia stworzyłam kojec dla nowego królika z nowymi rzeczami plus wolny wybieg dla rezydentów. Po Calineczkę jechałam z Gdańska na Śląsk, tak, że sama droga i odebranie małej, zajęło cały dzień i do domu z królikiem dotarłam ok. 19:00. Ona też była zmęczona po podróży i jak tylko umieściłam ją w kojcu, zasnęła. Tej nocy nie widziałam, żeby rezydenci byli agresywnie nastawieni, pojawiła się jak zawsze ciekawość. Noc minęła spokojnie, rano chciałam zacząć poznawanie się podczas śniadania (podanie ziół całej trójce), niestety jak nigdy Migotka zmieniła się nie do poznania. Stała się bardzo agresywna, zaczęła warczeć, burczeć i ewidentnie próbowała wgryźć się w czaszkę Calineczki. Była to dla mnie ogromna zmiana, bo Migotka przyszła do mnie jako płochliwa, bojąca się własnego cienia królica, a nagle zamieniła się w groźnego amstafa, gdzie ku mojemu zdziwieniu Duduś w porównaniu do pierwszego zaprzyjaźniania bez problemu zaakceptował nowego królika. Rezydenci siedzieli ze sobą razem, nie chciałam pogłębiać wrogości Migotki do Caliny i nie zabrałam jej spokojnego męża. Calineczka była osobno i zamieniałam króliki co jakiś czas miejscami (raz jedni do kojca, a inni na wybieg). Calina od początku źle to znosiła, bo od początku zakochała się w dwójce... Szczególnie w Migotce, która chciała ją zabić... Podbiegała do krat, nadstawiała pyszczek i w zamian dostawała po głowie zębami od Migotki. Postanowiłam nie wypuszczać ich razem, doszłam do wniosku, że u Migotki jest to pewien rodzaj zazdrości i musi się z tym oswoić. Postawiłam na czas, przez ponad tydzień dzień w dzień powtarzałam te same czynności: rano wspólne śniadanie pod nadzorem. Otwierałam kraty kojca tak, żeby jedli obok siebie bez krat. Na początku było bardzo trudno, bo Migotka, jak tylko zbliżała się do niej Calina, zaczynała warczeć i chciała ją gryźć. Duduś wyczuwał takie sytuacje i zawsze stawał między królicami. Calineczka była zachwycona, że może jeść z królikiem i zawsze wtulała się w kogo tylko mogła... Co nie zawsze było bezpieczne. Z początku bardzo bałam się ataków Migotki i za radą osób z Fundacji podczas każdej próby ataku Migotki na nowego królika stopowałam ją daniem jej ,,czegoś'' do gryzienia. Gdy tylko widziałam, że Migotka szykuje się do ataku, brałam patyczek, np. jabłoni i dawałam jej przed pyszczkiem. Powtarzałam to za każdym razem i po kilku dniach, gdy Migotka chciała kąsać Calinę, sama zaczęła łapać, że zaraz dostanie patyka pod nos i rezygnowała z ataku. Po ok. tygodniu, gdy agresja Migotki w miarę przestawała być tak skrajna jak w pierwszych dniach, postanowiłam otworzyć kojec i pod moim nadzorem każdy mógł wejść do siebie i wyjść. Bywały momenty, gdy ktoś kogoś kąsał, ale obyło się bez walk. Po kolejnych 3 dniach postanowiłam dać króliki do kojca. Ze względu na dwa niepełnosprawne osobniki wyścieliłam drybedy, zabrałam miski z wodą (zamontowałam poidełka). Przez parę godzin byłam świadkiem walki między trójką, bacznie obserwowałam, co robią. Trójłapy nie były w stanie skakać, tylko Duduś skakał, żeby ominąć niektóre ugryzienia. Calina bardziej włóczyła całym swoim ciałem, a Migotka biegała. Po paru godzinach sytuacja nie chciała się zmienić/polepszyć, króliki dalej walczyły. Postanowiłam zmniejszyć kojec na tyle, że mogły w nim jedynie siedzieć blisko przytulone (miały dostęp do wody i siana zaczepionego w paśniku). W takim stanie spędziły kilka dni bez kłótni i gryzienia. Kiedy po paru dniach zwiększyłam im przestrzeń w kojcu, walki wróciły i agresja Migotki zaczęła się pogłębiać. Wtedy włożyłam ich na 15 minut do transportera (wyłożonego kocami) na wirującą pralkę i na 5 minut do kabiny prysznicowej, gdzie dokładnie przyglądałam się, jak każdy królik się zachowuje. Po tym wszystkim wróciły do kojca, gdzie oczywiście był drybed i spędziły tam następny tydzień bez agresji. Po tym tygodniu zorganizowałam im duży wybieg. Momentami zdarza się Migotce gryźć Calinę, ale większą część czasu spędzają razem przytulone (jedna opiera się o drugą).
Bart, Wuzetka, Pusia i Vinci
U nas podziałała metoda klatkowa. U pierwszych dwóch królików była miłość od pierwszego dnia. Po czterech miesiącach wzięliśmy do parki samicę. Tutaj pojawił się problem, bo była ona lekko agresywna w stosunku do parki. Zamknięte zostały w klatce 100 cm, bez wypuszczania i głaskania. Dawaliśmy tylko jeść i pić, sprzątaliśmy. Cały proces trwał około dwóch tygodni. Po jakimś czasie dobraliśmy do stada kolejnego królika. Był to samiec, czyli łącznie mieliśmy dwa samce i dwie samice. Na początku próbowaliśmy na neutralnym terenie i wszystko było w porządku. Po jakimś czasie jeden królik zachorował i stado się rozsypało. Po leczeniu próbowaliśmy zaprzyjaźnić ich na neutralnym terenie, lecz tu doszło do walki samców. Zbiły się w kule i latało futro, pojawiła się krew. Zaczęły się straszne piski. Po tej sytuacji daliśmy ich do klatki 100 cm (całą czwórkę). Zaprzyjaźnianie trwało dosyć długo, ok. 2 miesiące. W tym czasie zaczęliśmy im zmieniać przestrzeń, z klatki 100 cm przeszły do kojca 84 x 84 cm. Po ok. tygodniu powiększyliśmy kojec o kolejne ściany. Wyszło 168 x 84 cm. Później już były próby wypuszczania na wolny wybieg. Na początku były gonitwy, ale po paru dniach już wszystko było w porządku.
Oprócz zamykania w klatce/kojcu, były wycieczki w transporterze. Metoda z wanną zupełnie nam się nie sprawdziła, bo zaraz zaczęły wyskakiwać z wanny. Metody z pralką nie stosowaliśmy. Obecnie mamy parkę samiec i samica.
Drugie zdjęcie przedstawia moment sprzątania klatki/zagrody.
Kupek i Aisa / Kupek, Aisa i Kablówka / Kupek, Aisa, Miziu
U nas podziałała metoda klatkowa. U pierwszych dwóch królików była miłość od pierwszego dnia. Po czterech miesiącach wzięliśmy do parki samicę. Tutaj pojawił się problem, bo była ona lekko agresywna w stosunku do parki. Zamknięte zostały w klatce 100 cm, bez wypuszczania i głaskania. Dawaliśmy tylko jeść i pić, sprzątaliśmy. Cały proces trwał około dwóch tygodni. Po jakimś czasie dobraliśmy do stada kolejnego królika. Był to samiec, czyli łącznie mieliśmy dwa samce i dwie samice. Na początku próbowaliśmy na neutralnym terenie i wszystko było w porządku. Po jakimś czasie jeden królik zachorował i stado się rozsypało. Po leczeniu próbowaliśmy zaprzyjaźnić ich na neutralnym terenie, lecz tu doszło do walki samców. Zbiły się w kule i latało futro, pojawiła się krew. Zaczęły się straszne piski. Po tej sytuacji daliśmy ich do klatki 100 cm (całą czwórkę). Zaprzyjaźnianie trwało dosyć długo, ok. 2 miesiące. W tym czasie zaczęliśmy im zmieniać przestrzeń, z klatki 100 cm przeszły do kojca 84 x 84 cm. Po ok. tygodniu powiększyliśmy kojec o kolejne ściany. Wyszło 168 x 84 cm. Później już były próby wypuszczania na wolny wybieg. Na początku były gonitwy, ale po paru dniach już wszystko było w porządku.
Oprócz zamykania w klatce/kojcu, były wycieczki w transporterze. Metoda z wanną zupełnie nam się nie sprawdziła, bo zaraz zaczęły wyskakiwać z wanny. Metody z pralką nie stosowaliśmy. Obecnie mamy parkę samiec i samica.
Pierwsze zdjęcie przedstawia zaprzyjaźnianie w neutralnej łazience, drugie – ok. 4 dni po zapoznaniu.
U nas podziałała metoda klatkowa. U pierwszych dwóch królików była miłość od pierwszego dnia. Po czterech miesiącach wzięliśmy do parki samicę. Tutaj pojawił się problem, bo była ona lekko agresywna w stosunku do parki. Zamknięte zostały w klatce 100 cm, bez wypuszczania i głaskania. Dawaliśmy tylko jeść i pić, sprzątaliśmy. Cały proces trwał około dwóch tygodni. Po jakimś czasie dobraliśmy do stada kolejnego królika. Był to samiec, czyli łącznie mieliśmy dwa samce i dwie samice. Na początku próbowaliśmy na neutralnym terenie i wszystko było w porządku. Po jakimś czasie jeden królik zachorował i stado się rozsypało. Po leczeniu próbowaliśmy zaprzyjaźnić ich na neutralnym terenie, lecz tu doszło do walki samców. Zbiły się w kule i latało futro, pojawiła się krew. Zaczęły się straszne piski. Po tej sytuacji daliśmy ich do klatki 100 cm (całą czwórkę). Zaprzyjaźnianie trwało dosyć długo, ok. 2 miesiące. W tym czasie zaczęliśmy im zmieniać przestrzeń, z klatki 100 cm przeszły do kojca 84 x 84 cm. Po ok. tygodniu powiększyliśmy kojec o kolejne ściany. Wyszło 168 x 84 cm. Później już były próby wypuszczania na wolny wybieg. Na początku były gonitwy, ale po paru dniach już wszystko było w porządku.
Oprócz zamykania w klatce/kojcu, były wycieczki w transporterze. Metoda z wanną zupełnie nam się nie sprawdziła, bo zaraz zaczęły wyskakiwać z wanny. Metody z pralką nie stosowaliśmy. Obecnie mamy parkę samiec i samica.
Pierwsze zdjęcie przedstawia Kupka i Kablówkę razem za granicą, a drugie to pierwsze i jedyne zdjęcie, jakie zrobiłam tuż po połączeniu się Kupka i Aisy.
Ostatnie zaprzyjaźnianie – a może raczej przedostatnie?
Miziu pojawił się w domu kilka miesięcy po opuszczeniu domu przez Kablówkę, niestety był bardzo chory, więc przez jakiś czas musiał nabierać sił i dochodzić do zdrowia bez kontaktu z moimi królikami (trafił do mnie praktycznie „z ulicy”, więc zaliczył także kastrację i szpital). Zaprzyjaźnianie zaczęłam od tego, że żyły dość długi czas obok siebie – Kupek i Aisa mieli swój pokój, a Miziu żył w klatce w drzwiach do pokoju mojej parki. Pomiędzy całą trójką panowała raczej zgoda, choć Aisa oczywiście trochę fukała i parę razy próbowała ugryźć czy podrapać Mizia w nos, a do tego była bardzo zazdrosna o Kupka, który dążył do kontaktu z Miziem (jak zawsze – Kupek jest wyjątkowo przyjaznym, ciekawskim i łagodnym królikiem, żądnym kontaktu z innymi królikami, ale i ludźmi). Pomimo tego, a także poprzedniego doświadczenia z zaprzyjaźnianiem, zdecydowałam się na metodę otwartego terenu, zrobiłam to z resztą podobnie, jak z Kablówką. Niestety już po chwili wydarzyło się to praktycznie to samo, co ostatnio – Aisa atakowała Mizia (który akurat w przeciwieństwie do Kablówki, był dużo bardziej wystraszony i uciekał), a Kupek praktycznie od razu się wycofał i schował się za mnie. Widząc u Kupka stres czy strach – od razu przerwałam zaprzyjaźnianie, nie chciałam ryzykować kolejnego nawrotu EC, skoro ta metoda nie sprawdza się u Aisy, na którą każdy otwarty teren ewidentnie działa dużo bardziej pobudzająco niż się tego spodziewałam. W związku z tym, zdecydowałam się na zastosowanie metody klatkowej, ale uprzednio wkładając je do wanny (wydawało mi się wtedy, że w wannie będę miała większą kontrolę, a z racji jej zabudowania, nie będzie to niebezpieczne dla moich królików – choć wtedy dopiero zaczynało się mówić o możliwym niebezpieczeństwie tej metody). Już sam wybór metody klatkowej był nietypowy, gdyż w tym czasie, niesłusznie obawiałam się, że podkręci to agresję, a ja nie będę mogła tak łatwo zareagować, ale sytuacja zmusiła mnie do zmiany zdania. Zaprzyjaźnianie w wannie trwało około 15 minut i nic się nie działo – króliki nic nie robiły, tylko rozglądały się dookoła, a przez większość czasu na mnie patrzyły, dlatego też dostały zioła, które zaczęły razem, zgodnie spożywać. Nie miałam innego wyboru i po prostu zamknęłam je w klatce 100 cm – klatce Mizia, która została uprzednio wyczyszczona. W klatce od razu zrobiło się spokojnie, Aisa nie atakowała Mizia, ani nie próbowała podgryzać Kupka, a Kupek wydawał się być zrelaksowany, w ogóle nie było widać po nim stresu, a już na pewno nie takiego, jak przy zaprzyjaźnianiu na otwartym terenie. Króliki trochę się goniły – głównie Aisa w celu ustalenia hierarchii, nie było agresji i dość szybko zaczęły leżeć obok siebie. Po około 3 dniach zapanował całkowity spokój, a 4 dnia je wypuściłam. W pokoju Kupka i Aisy było spokojnie, początkowo Aisa trochę jeszcze ustalała hierarchię i przeganiała Mizia, ale bez większej agresji. Niedługo później całkiem się w sobie zakochały i pozostały nierozłączne, nawet mimo licznych i nierzadko długich wyjazdów Mizia (i Kupka) do szpitala…
…Niestety przy ostatnim wyjeździe Kupka i Mizia do szpitala doszło do rozluźnienia więzi w moim stadku (kilka miesięcy wcześniej, Kupek wyjechał do szpitala na 3 tygodnie i nie musiałam ich wcale zaprzyjaźniać). Od początku miałam gdzieś z tyłu głowy, że może dojść do takiej sytuacji, bo tym razem Aisa została w domu sama, a to właśnie ona zawsze stanowiła problem przy zaprzyjaźnianiu, ale mimo wszystko miałam nadzieję, że będzie tak jak zawsze – wyjazdy Kupka i długie wyjazdy Mizia nigdy nie stanowiły problemu i nie musiałam ponownie zaprzyjaźniać mojej trójki. Tym razem było inaczej. Kupek spędził w szpitalu 3 tygodnie i wrócił jeszcze trochę schorowany, ale „na już”, bo przez to, że w szpitalu był sam, dostał depresji. Okropny był widok tak bardzo smutnego królika, który jak tylko mógł, dążył do zbliżenia z Aisą, którą znał i kochał od wielu lat, z wzajemnością z resztą… Niestety Aisa nie była skora do zaakceptowania Kupka. Wypróbowałam chyba wszystkie metody – zaczęłam od neutralnego korytarza, poprzez klatkę (100 i 160 cm), inne neutralne pomieszczenia, wózek-transporter, transporter, spacer w wózku do weterynarza, wspólne posiłki, częste i długie głaskanie obu królików jednocześnie – i nic. Wszystko odbywało się w ten sposób, że panował względny spokój, Kupek bardzo dążył do kontaktu z Aisą, a nawet kładł główkę pod nią – pokazując w ten sposób uległość względem niej, niestety kończyło się nagłymi atakami Aisy, co nierzadko można było określić mianem znęcania się. Nie było ani krzty ustalania hierarchii, a Kupek tak się bał i stresował, że najprawdopodobniej ponownie dostał nawrotu EC, a ja stanęłam w kropce. Z jednej strony depresja i potrzeba bliskości, a z drugiej stres i strach przed atakami Aisy. Wspólnie z naszym lekarzem weterynarii podjęłam decyzję o przerwaniu zaprzyjaźniania (króliki jedynie mieszkały klatka w klatkę). Obie miałyśmy nadzieję, że powrót Mizia będzie złotym środkiem i zaprzyjaźnianie całej trójki okaże się znacznie prostsze. Miziu wrócił ze szpitala po 5 tygodniach, ale przy okazji wizyty Kupka i Aisy, a więc podróż do domu spędzili w trójkę w jednym transporterze. W domu trafiły do klatki 160 cm i od razu było czuć zmianę nastawienia u Aisy – nie atakowała już Kupka tak, jak wcześniej, za to Miziu nadmiernie panikował i tym trochę denerwował Aisę, która czasem go podgryzła, a do tego praktycznie zamieszkał w kuwecie. Kolejnym etapem była zmiana wystroju klatki dostosowana do zachowań moich królików – zdecydowałam się na usunięcie z klatki półki, na której króliki uwielbiały leżeć, ale nie mieściły się razem, co widocznie stanowiło swego rodzaju kość niezgody, oraz na dodanie drugiej kuwety - dzięki czemu i kuweta zamieszkała uprzednio przez Mizia, nie została przedmiotem sporu. W międzyczasie zmieniliśmy miejsce zamieszania tymczasowo na stare mieszkanie, wrócił również mój chłopak zza granicy – to wszystko spowodowało… miłość. Moje króliki z powrotem się w sobie zakochały.
Pierwsze zdjęcie przedstawia pierwsze spotkanie po powrocie Kupka ze szpitala (niestety zakończone atakiem Aisy), drugie to oczywiście jedna z metod ich zaprzyjaźniania, a trzecie przedstawia częsty widok podczas ich zaprzyjaźniania, który niestety kończył się znęcaniem się przez Aisę.
Pierwsze zdjęcie – metoda klatka w klatkę, drugie – kilka dni po przyjeździe do starego mieszkania – tu już była prawdziwa miłość.
Bibliografia:
- Bielański Paweł, Frindt Andrzej, Zoń Andrzej, Stres jako forma zachowania się zwierzęcia, Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, Instytut Zootechniki Zakład Doświadczalny Chorzelów , Instytut Zootechniki Balice k. Krakowa, 2006.
- Gliński Zdzisław, Kostro Krzysztof, Choroby Królików, Warszawa 2005.
- Jastrzębska Agata, Kowalska Dorota, Zachowanie królików w testach SIH i „ręki”, Instytut Zootechniki Państwowy Instytut Badawczy Balice k. Krakowa, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie 2016.
- Kaleta Tadeusz, Stres i zachowanie zwierząt dzikich – badania i interpretacje, Katedra Genetyki i Ogólnej Hodowli Zwierząt Wydziału Nauk o Zwierzętach SGGW w Warszawie, Warszawa 2009.
- Kowalski Andrzej, Zjawisko dominacji i jego fizjologiczne implikacje u zwierząt, Zakład Patofizjologii Wydziału Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, Olsztyn 2000.
- Kowalska Dorota, Piechocka-Warzecha Katarzyna, Wpływ zachowania królików w testach behawioralnych na ich wyniki produkcyjne, Instytut Zootechniki Państwowy Instytut Badawczy, Kraków 2015.
- Marć-Pieńkowska Joanna, Topolińska Paulina, Mitura Katarzyna, Poziom stresu wskaźnikiem dobrostanu zwierząt, Uniwersytet Techniczno-Przyrodniczy w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2014.
Podziękowania
Ogromne podziękowania dla lek. wet Pauli Dziubińskiej-Bartylak z Przychodni Weterynaryjnej Sowa Egzotica w Bydgoszczy za czuwanie nad merytoryką, poprawki, konsultacje i pomoc w pisaniu artykułu.
Za wyrażenie opinii i chęć podzielenia się swoim doświadczeniem serdecznie dziękuję lek. wet. Annie Wilczyńskiej z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie oraz lek. wet. Magdalenie Supińskiej z Przychodni Weterynaryjnej PulsVet w Warszawie.
Dziękuję również wszystkim właścicielom królików, którzy zgodzili się opisać swoje historie i udostępnić zdjęcia.
Nad ortografią, interpunkcją oraz stylistyką czuwała Natalia Burzyńska oraz Justyna Cyrulak.
[1] Marć-Pieńkowska Joanna, Topolińska Paulina, Mitura Katarzyna, Poziom stresu wskaźnikiem dobrostanu zwierząt, Uniwersytet Techniczno-Przyrodniczy w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2014, s. 36.
[2] Marć-Pieńkowska Joanna, Topolińska Paulina, Mitura Katarzyna, Poziom stresu wskaźnikiem dobrostanu zwierząt, Uniwersytet Techniczno-Przyrodniczy w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2014, s. 36.
[3] Kowalska Dorota, Piechocka-Warzecha Katarzyna, Wpływ zachowania królików w testach behawioralnych na ich wyniki produkcyjne, Instytut Zootechniki Państwowy Instytut Badawczy, Kraków 2015, s. 9.
[4] Kowalski Andrzej, Zjawisko dominacji i jego fizjologiczne implikacje u zwierząt, Zakład Patofizjologii Wydziału Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, Olsztyn 2000, s.543-545.
[5] Kowalska Dorota, Piechocka-Warzecha Katarzyna, Wpływ zachowania królików w testach behawioralnych na ich wyniki produkcyjne, Instytut Zootechniki Państwowy Instytut Badawczy, Kraków 2015, s. 20.
[6] Kowalska Dorota, Piechocka-Warzecha Katarzyna, Wpływ zachowania królików w testach behawioralnych na ich wyniki produkcyjne, Instytut Zootechniki Państwowy Instytut Badawczy, Kraków 2015, s. 27.
[7] Jastrzębska Agata, Kowalska Dorota, Zachowanie królików w testach SIH i „ręki”, Instytut Zootechniki Państwowy Instytut Badawczy Balice k. Krakowa, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie 2016, s.76-78.